Smak, który ma duszę. Rzemiosło, które ma twarz.
Czasem ktoś pyta: „Co właściwie znaczy, że wasza czekolada jest rzemieślnicza? Że jesteście manufakturą?”. Uśmiecham się wtedy i mówię: to znaczy, że wszystko, co robimy, robimy tak, jakbyśmy robili to dla kogoś, kogo kochamy.
Bo rzemiosło to nie moda. Nie strategia marketingowa. To sposób myślenia – o składnikach, o czasie, o ludziach. W manufakturze Alta Saska każdy owoc, każda tabliczka, każda pralina przechodzi przez ludzkie ręce. Nie żeby było nam trudniej. Tylko dlatego, że to jedyny sposób, by było naprawdę dobrze.
Zaczęło się od śliwek – tych kandyzowanych, miękkich, dymnych, soczystych. Ale z czasem w naszym warsztacie zagościły też wiśnie – jędrne, lekko kwaskowe, o głębokim kolorze, jak czerwona suknia na balu. Później borówki , intensywne jak dzieciństwo w lesie. Jabłka – słodko-kwaśne, kandyzowane tak, by zachowały zapach sadu o poranku. Migdały – chrupiące, prażone powoli, a potem ukryte w czekoladowym płaszczu jak w najpiękniejszym opakowaniu.
I tutaj mała tajemnica natury: nasze borówki i migdały w czekoladzie zaskakują niezwykłą barwą – delikatnie niebieskawą, zgaszoną zielenią, kolorem porannej rosy. Zawdzięczają go spirulinie – algom słodkowodnym, które nie tylko nadają piękną, naturalną barwę, ale też są pełne mikroelementów i antyoksydantów. Wiśnie barwimy wyciągiem z liofilizowanych owoców wiśni oraz koncentratu ze skórki czerwonego ziemniaka. Nie używamy sztucznych barwników – natura ma już wszystko, czego potrzeba. Trzeba tylko jej nie przeszkadzać.
Każdy z tych smaków to nie tylko składnik – to mikroopowieść. Wiśnia zanurzona w deserowej czekoladzie to wieczór w sierpniu. Borówka z nutą spiruliny – tajemniczy las po deszczu. Jabłko z cynamonem – dziecięca jesień. Migdał z solą – odrobina buntu. Wszystko robione powoli, starannie, z miłością.
Potem przyszły czekolady z dodatkami – z płatkami róży, fiołka, z kandyzowanymi owocami i orzechami. Nie szukaliśmy ekstrawagancji. Szukaliśmy równowagi, tej chwili, gdy kakao i dodatek rozmawiają ze sobą jak przyjaciele, nie jak rywale.
A potem – zupełnie naturalnie – pojawiły się czekolady z jadalnym złotem i srebrem. Nie po to, by błyszczeć. Ale by uczcić wyjątkowe chwile. Bo są smaki, które zasługują na to, by się mieniły – jak zachód słońca, jak pamięć o kimś bliskim, jak prezent, który mówi więcej niż tysiąc słów. Złoto nie zmienia smaku. Ale zmienia opowieść. Robi z tabliczki małe dzieło.
I wreszcie – praliny. Najbardziej osobiste. Bo każda pralina to maleńka tajemnica. To coś, co ktoś wybiera świadomie. Nadzienie z wanilią, z malinami, z pistacjami, kawą, z orzechami laskowymi, z figą… To jak wybór perfum: coś mówi o Tobie. Pralina nie powinna tylko smakować. Powinna opowiadać.
I to właśnie różni nas od przemysłu. Tam liczy się ilość. Tu – intencja. Tam decyzję podejmuje algorytm. U nas – człowiek. I to widać. W delikatnie nierównym brzegiem tabliczki. W tym, że nie każda śliwka jest idealnie gładka. W tym, że czekolada lśni inaczej, gdy temperowana jest ręcznie, a nie przez komputer.
